Wrzesień...zanurzam się w międzyczasie...
Ostatni czas jest inny...właściwie nie mam nic do powiedzenia, wszystko jest tak przyziemnie oczywiste, że szkoda słów by o tym deliberować. Moje ciało przejęło kontrolę i całkiem mnie zdominowało. To stan nazywany Stanem Błogosławionym....
Jednak przyszedł wrzesień, dla mnie czas magiczny i długo wyczekiwany. No właśnie...od paru miesięcy towarzyszy mi uczucie wyczekiwania, całkowicie się w nim schowałam i jakbym całkiem zniknęła, słyszę tylko mijający czas i na niego zwracam uwagę.
Dziś jestem sama w domu, rodzina wyjechała na parę dni. Szelest drzew za oknami i Mozart wprawiają mnie w stan błogości i przychodzi do mnie uczucie dawno zapomnianego spokoju ducha, czerpania siły z samotności.
Poszłam więc do ogrodu, bosymi stopami chodziłam po trawie, zebrałam trochę malin, czytałam.
Odczułam głęboki sens swojego stanu zawieszenia. Trudno mi się z tym pogodzić, ale nieraz "siedzenie w poczekalni życia" nie jest czasem straconym, tylko chwilą przed wielką podróżą, która przyniesie i rozwój i zaskoczenie i rozwiązanie....
Czekam więc. Oczekuję.
Bosko!
OdpowiedzUsuńPoczekalnia... miejsce dla cierpliwych... Życze Olu szczęśliwego Rozwiązania:)
OdpowiedzUsuńPamiętam ten czas, przeżywałam go dwa razy. Za pierwszym razem czułam, że to ostatnie takie chwile błogości w moim życiu, okazja do zadbania o siebie, wsłuchania się w siebie i odnalezienia spokoju. Potem zawsze już towarzyszyć będzie mi pewien niepokój o Ich zdrowie, szczęście. Nie mówię już o bardziej fizycznym poświęceniu niemal każdej chwili, bo wciąż są małe:) Pozdrawiam i życzę zdrówka:)
OdpowiedzUsuńTak samo życzę pani bardzo szczęśliwego rozwiązania. Żeby wszystko dobrze się skończyło.
OdpowiedzUsuń