Dzień dobry, kocham Cię...
Mam pierścionek zaręczynowy z brylantem i złotą obrączkę, noszę nazwisko męża, jesteśmy rodzicami co łączy nas jeszcze bardziej. Dni przesypują się przez palce, jak ziarenka pszenicy nabierane z worka.
Tak łatwo jest zagubić w codzienności zapach ukochanego, zostawić gdzieś między zmywaniem, a prasowaniem prawdę zawartą w słowach "będę Cię kochać aż do śmierci".
Jedziemy dziś autem, radio nuci piosenkę, której słowa nagle zaczęły docierać do mnie wśród bełkotu dźwięków: "Dzień dobry, kocham cię, już posmarowałem tobą chleb..."
Coś co pozornie jest bez znaczenia nagle stało się ważne.
Słuchając piosenki, spojrzałam na męża kierującego autem, roztrzepałam mu włosy z filuternym błyskiem w oku, tak jak to robiłam tuż po ślubie, a on się uśmiechnął. Wtedy pomyślałam, że widzę NAS za 40 lat, że chcę właśnie temu mężczyźnie podawać śniadanie, prasować koszule.
Zatrzymuję się więc codziennie, by uchwycić jego uśmiech, dotknąć dłoni, zapytać o czytaną książkę, by wciąż i wciąż na nowo widzieć w nim tego człowieka, któremu kiedyś włożyłam w ręce swoje życie.
Tamta decyzja miała głęboki sens, ode mnie zależy czy docenię jej miarę.
'bo chodzi o to by od siebie nie upaść za daleko'
OdpowiedzUsuńOstatnio jesteśmy z Matem jak te dwa łyse kamienie:) co za pech.
Przytulam...
OdpowiedzUsuńUwielbiam te piosenke. A zycie rodzinne to cud i mam nadzieje ze ten cud bedzie trwal tak jak obiecywalysmy- az do smierci:-)
OdpowiedzUsuń